TOP 20 – najlepsze gry w jakie dane mi było zagrać
Dawno już nie dodawałem żadnego wpisu. Powód bardzo prozaiczny – brak czasu i po części też chęci. Dzisiaj jednak naszła mnie myśl o zrobieniu krótkiego minicyklu dotyczącego najlepszych gier, w jakie grałem. Oczywiście jest to całkowicie subiektywne zestawienie, dla wielu z Was każda z tych produkcji może być tak arcydziełem, jak i przeciętniakiem czy nawet totalnym gniotem. Przez kolejnych dwadzieścia krótkich, aczkolwiek wypełnionych po brzegi "ochami" i "ahami" wpisów pozwolę sobie przybliżyć te produkcje, które najbardziej zapadły mi w pamięci i przy których bawiłem się najlepiej.
Pierwszy odcinek cyklu poświęcę pozycji kultowej chyba we wszystkich kręgach. Jej bohater jest niejako synonimem gier video, a jego walka o odzyskanie pięknej księżniczki porwanej przez złego smoka nadal pozostaje jednym z najbardziej porywających wątków miłosnych w grach (powiedzmy ). Pewnie domyślacie się o kogo chodzi. Naszym dzisiejszym głównym bohaterem jest Mario – hydraulik o wyjątkowych umiejętnościach bojowych znany ze słabości do grzybów serwowanych w każdej postaci.
Małego, czerwonego ludzika zobaczyłem na ekranie swojego telewizora po raz pierwszy bardzo dawno temu. Była wigilia św. Bożego Narodzenia. Pamiętam, że z utęsknieniem czekałem na to co zostawi św. Mikołaj (tak, wtedy się jeszcze w niego wierzyło), a gdy pod choinką ujrzałem słynnego Pegazusa (odpowiednik amerykańskiego NES-a) z zestawem 1 mln gier (że też wtedy istniała taka kompresja ;p) nie mogłem oprzeć się pokusie i już po chwili siedzieliśmy z bratem przed ekranem tv, przy naszej nowej konsoli. Traf chciał, że Mario był pierwszą grą na długiej liście, którą mogliśmy wybrać. Tak też się stało i naszym oczom ukazał się czerwony bojownik o wolność ciemiężonych księżniczek. W tym momencie jeszcze nie wiedziałem, że za 5h będą musieli mnie odciągać od telewizora wołami.
Mario jest jednym z najlepiej rozpoznawalnych symboli związanych z grami komputerowymi. Prosta platformówka szybko stała się hitem, a kartridże z pirackimi wersjami schodziły jak świeże bułeczki. Przypominam, że dawniej nie było tak restrykcyjnego prawa autorskiego, a więc piracono legalnie. Sam posiadałem ponad 100 sztuk kupowanych na bazarze zestawów gier i pojedynczych tytułów.
Gra była świetna dzięki designowi poziomów. Każdy świat wyglądał inaczej. Raz skakaliśmy po wielkich grzybach, innym razem po chmurach, by w pewnym momencie spaść w odmęty morza. Ilość przeciwników nie była może jakaś zatrważająca, ale każdy poziom charakteryzował się odmiennym podejściem do tego tematu, wprowadzeniem nowych przeciwników idealnie sprawdzających się w danym środowisku. Choć gra dla hardkorowego gracza nie jest zbyt trudna, to dla kilkuletniego dziecka stawiała ogromne wyzwania. Kląć wtedy jeszcze nie potrafiłem, ale złościć się już jak najbardziej Po części właśnie irytacja przy zgonach doprowadziła do tego, że przez długi czas nie ruszałem w ogóle platformówek.
Mario był, jest i będzie pozycją obowiązkową dla każdego gracza. Gra od Nintendo na stałe zapisała się w mojej pamięci i, choć może dziwnie to brzmi, z łezką w oku wspominam siebie rzucającego po raz kolejny padem o podłogę po utracie ostatniego życia. Ach te stare czasy…
3 komentarze
Rekomendowane komentarze