Skocz do zawartości
Forum komputerowe PC Centre
Dacik

Chalieru... co sie to dzioło pewnego razu...

Rekomendowane odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wschód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli. Jeden ze sprzedawców pikli "nazywał się Marian". Miał wielkie, wyłupiaste oczy i brodę, która pełniła rolę szalika... Jako narrator auktorialny muszę przyznać, że to zdecydowanie najmądrzejszy reprezentant sprzedawców pikli, jakiego w życiu spotkałem. Inni - Gienek XXX, Hieronim Bebok i Jean de la Fajka - to zwykli, pospolici obywatele o wyglądzie (kolejno): Andrzeja L., Renety B. i znanego w całym półświadku osobnika o pseudonimie Śniadanie (w tym momencie Wasz narrator auktorialny udaje się na śniadanie). Narrator na śniadaniu, a w tym czasie Marcin porzucił wszelką nadzieję na to, że Mietek będzie głównym operatorem łopaty. Wszak konsumpcja związków z afrykańskimi sprzedawcami pikli trwa nieraz bardzo długo. Chwycił więc szpadel leżący pod stołem (na którym odbywała się konsumpcja ) i ruszył w poszukiwaniu operatora... Nim zdążył dobiec do stołu... operator... (w tym momencie słychać płacz jego najbliższych i aniołków, które zebrały się wokół)... zjadł kanapkę, którą miał zostawić Marcinowi. Okup, który miał otrzymać jego wspaniały kolega, kandydat na operatora łopaty, w zamian za odstąpienie od tego pomysłu, przepadł w czeluściach kwasów żołądkowych, wywołując przy tym wzdęcia u operatora - dlatego słychać płacz Zyty nagrany przy pomocy magnetofonu i odtwarzany w lokalnej stacji radiowej.

- Mietku mam prośbę - zaczął Marcin trochę nieporadnie

- Ni! - odparł zdecydowanie Mietek, który z braku laku (a konkretnie kanapki, którą mógłby nakłonić Marcina do znalezienia sobie innego naiwniaka) poczuł się znacznie pewniejszy siebie.

- Ni? - zapytał zdumiony postawą Mietka Marcin

- Ni! - odpowiedział stanowczo Mietek

- A czamu ni? - po raz drugi spytał Marcin

- Bo ni! - odparł Mietek.

I w tym właśnie momencie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wschód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli. Jeden ze sprzedawców pikli "nazywał się Marian". Miał wielkie, wyłupiaste oczy i brodę, która pełniła rolę szalika... Jako narrator auktorialny muszę przyznać, że to zdecydowanie najmądrzejszy reprezentant sprzedawców pikli, jakiego w życiu spotkałem. Inni - Gienek XXX, Hieronim Bebok i Jean de la Fajka - to zwykli, pospolici obywatele o wyglądzie (kolejno): Andrzeja L., Renety B. i znanego w całym półświadku osobnika o pseudonimie Śniadanie (w tym momencie Wasz narrator auktorialny udaje się na śniadanie). Narrator na śniadaniu, a w tym czasie Marcin porzucił wszelką nadzieję na to, że Mietek będzie głównym operatorem łopaty. Wszak konsumpcja związków z afrykańskimi sprzedawcami pikli trwa nieraz bardzo długo. Chwycił więc szpadel leżący pod stołem (na którym odbywała się konsumpcja ) i ruszył w poszukiwaniu operatora... Nim zdążył dobiec do stołu... operator... (w tym momencie słychać płacz jego najbliższych i aniołków, które zebrały się wokół)... zjadł kanapkę, którą miał zostawić Marcinowi. Okup, który miał otrzymać jego wspaniały kolega, kandydat na operatora łopaty, w zamian za odstąpienie od tego pomysłu, przepadł w czeluściach kwasów żołądkowych, wywołując przy tym wzdęcia u operatora - dlatego słychać płacz Zyty nagrany przy pomocy magnetofonu i odtwarzany w lokalnej stacji radiowej.

- Mietku mam prośbę - zaczął Marcin trochę nieporadnie

- Ni! - odparł zdecydowanie Mietek, który z braku laku (a konkretnie kanapki, którą mógłby nakłonić Marcina do znalezienia sobie innego naiwniaka) poczuł się znacznie pewniejszy siebie.

- Ni? - zapytał zdumiony postawą Mietka Marcin

- Ni! - odpowiedział stanowczo Mietek

- A czamu ni? - po raz drugi spytał Marcin

- Bo ni! - odparł Mietek.

I w tym właśnie momencie nasz bohater poczuł swędzenie w dość mocno owłosionych okolicach pępka, co zmusiło go do nagłego odwrotu i poszukania...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wschód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli. Jeden ze sprzedawców pikli "nazywał się Marian". Miał wielkie, wyłupiaste oczy i brodę, która pełniła rolę szalika... Jako narrator auktorialny muszę przyznać, że to zdecydowanie najmądrzejszy reprezentant sprzedawców pikli, jakiego w życiu spotkałem. Inni - Gienek XXX, Hieronim Bebok i Jean de la Fajka - to zwykli, pospolici obywatele o wyglądzie (kolejno): Andrzeja L., Renety B. i znanego w całym półświadku osobnika o pseudonimie Śniadanie (w tym momencie Wasz narrator auktorialny udaje się na śniadanie). Narrator na śniadaniu, a w tym czasie Marcin porzucił wszelką nadzieję na to, że Mietek będzie głównym operatorem łopaty. Wszak konsumpcja związków z afrykańskimi sprzedawcami pikli trwa nieraz bardzo długo. Chwycił więc szpadel leżący pod stołem (na którym odbywała się konsumpcja ) i ruszył w poszukiwaniu operatora... Nim zdążył dobiec do stołu... operator... (w tym momencie słychać płacz jego najbliższych i aniołków, które zebrały się wokół)... zjadł kanapkę, którą miał zostawić Marcinowi. Okup, który miał otrzymać jego wspaniały kolega, kandydat na operatora łopaty, w zamian za odstąpienie od tego pomysłu, przepadł w czeluściach kwasów żołądkowych, wywołując przy tym wzdęcia u operatora - dlatego słychać płacz Zyty nagrany przy pomocy magnetofonu i odtwarzany w lokalnej stacji radiowej.

- Mietku mam prośbę - zaczął Marcin trochę nieporadnie

- Ni! - odparł zdecydowanie Mietek, który z braku laku (a konkretnie kanapki, którą mógłby nakłonić Marcina do znalezienia sobie innego naiwniaka) poczuł się znacznie pewniejszy siebie.

- Ni? - zapytał zdumiony postawą Mietka Marcin

- Ni! - odpowiedział stanowczo Mietek

- A czamu ni? - po raz drugi spytał Marcin

- Bo ni! - odparł Mietek.

I w tym właśnie momencie nasz bohater poczuł swędzenie w dość mocno owłosionych okolicach pępka, co zmusiło go do nagłego odwrotu i poszukania pępka w celu podrapania się. No właśnie...

- ale czym by się tu podrapać - pogrążył się w zadumie Marcin.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wschód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli. Jeden ze sprzedawców pikli "nazywał się Marian". Miał wielkie, wyłupiaste oczy i brodę, która pełniła rolę szalika... Jako narrator auktorialny muszę przyznać, że to zdecydowanie najmądrzejszy reprezentant sprzedawców pikli, jakiego w życiu spotkałem. Inni - Gienek XXX, Hieronim Bebok i Jean de la Fajka - to zwykli, pospolici obywatele o wyglądzie (kolejno): Andrzeja L., Renety B. i znanego w całym półświadku osobnika o pseudonimie Śniadanie (w tym momencie Wasz narrator auktorialny udaje się na śniadanie). Narrator na śniadaniu, a w tym czasie Marcin porzucił wszelką nadzieję na to, że Mietek będzie głównym operatorem łopaty. Wszak konsumpcja związków z afrykańskimi sprzedawcami pikli trwa nieraz bardzo długo. Chwycił więc szpadel leżący pod stołem (na którym odbywała się konsumpcja ) i ruszył w poszukiwaniu operatora... Nim zdążył dobiec do stołu... operator... (w tym momencie słychać płacz jego najbliższych i aniołków, które zebrały się wokół)... zjadł kanapkę, którą miał zostawić Marcinowi. Okup, który miał otrzymać jego wspaniały kolega, kandydat na operatora łopaty, w zamian za odstąpienie od tego pomysłu, przepadł w czeluściach kwasów żołądkowych, wywołując przy tym wzdęcia u operatora - dlatego słychać płacz Zyty nagrany przy pomocy magnetofonu i odtwarzany w lokalnej stacji radiowej.

- Mietku mam prośbę - zaczął Marcin trochę nieporadnie

- Ni! - odparł zdecydowanie Mietek, który z braku laku (a konkretnie kanapki, którą mógłby nakłonić Marcina do znalezienia sobie innego naiwniaka) poczuł się znacznie pewniejszy siebie.

- Ni? - zapytał zdumiony postawą Mietka Marcin

- Ni! - odpowiedział stanowczo Mietek

- A czamu ni? - po raz drugi spytał Marcin

- Bo ni! - odparł Mietek.

I w tym właśnie momencie nasz bohater poczuł swędzenie w dość mocno owłosionych okolicach pępka, co zmusiło go do nagłego odwrotu i poszukania pępka w celu podrapania się. No właśnie... - ale czym by się tu podrapać - pogrążył się w zadumie Marcin.Zaduma nie trwała zbyt długo, a - co ważniejsze - była niebywale owocna. "Gdy nie ma drapaczki pod ręką, wskocz do pokrzyw trzymając palec na piątej rzęsie od lewej" - efekt rozmyślań Marcina można sprowadzić do tego starego ludowego porzekadła ...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wschód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli. Jeden ze sprzedawców pikli "nazywał się Marian". Miał wielkie, wyłupiaste oczy i brodę, która pełniła rolę szalika... Jako narrator auktorialny muszę przyznać, że to zdecydowanie najmądrzejszy reprezentant sprzedawców pikli, jakiego w życiu spotkałem. Inni - Gienek XXX, Hieronim Bebok i Jean de la Fajka - to zwykli, pospolici obywatele o wyglądzie (kolejno): Andrzeja L., Renety B. i znanego w całym półświadku osobnika o pseudonimie Śniadanie (w tym momencie Wasz narrator auktorialny udaje się na śniadanie). Narrator na śniadaniu, a w tym czasie Marcin porzucił wszelką nadzieję na to, że Mietek będzie głównym operatorem łopaty. Wszak konsumpcja związków z afrykańskimi sprzedawcami pikli trwa nieraz bardzo długo. Chwycił więc szpadel leżący pod stołem (na którym odbywała się konsumpcja ) i ruszył w poszukiwaniu operatora... Nim zdążył dobiec do stołu... operator... (w tym momencie słychać płacz jego najbliższych i aniołków, które zebrały się wokół)... zjadł kanapkę, którą miał zostawić Marcinowi. Okup, który miał otrzymać jego wspaniały kolega, kandydat na operatora łopaty, w zamian za odstąpienie od tego pomysłu, przepadł w czeluściach kwasów żołądkowych, wywołując przy tym wzdęcia u operatora - dlatego słychać płacz Zyty nagrany przy pomocy magnetofonu i odtwarzany w lokalnej stacji radiowej.

- Mietku mam prośbę - zaczął Marcin trochę nieporadnie

- Ni! - odparł zdecydowanie Mietek, który z braku laku (a konkretnie kanapki, którą mógłby nakłonić Marcina do znalezienia sobie innego naiwniaka) poczuł się znacznie pewniejszy siebie.

- Ni? - zapytał zdumiony postawą Mietka Marcin

- Ni! - odpowiedział stanowczo Mietek

- A czamu ni? - po raz drugi spytał Marcin

- Bo ni! - odparł Mietek.

I w tym właśnie momencie nasz bohater poczuł swędzenie w dość mocno owłosionych okolicach pępka, co zmusiło go do nagłego odwrotu i poszukania pępka w celu podrapania się. No właśnie... - ale czym by się tu podrapać - pogrążył się w zadumie Marcin.Zaduma nie trwała zbyt długo, a - co ważniejsze - była niebywale owocna. "Gdy nie ma drapaczki pod ręką, wskocz do pokrzyw trzymając palec na piątej rzęsie od lewej" - efekt rozmyślań Marcina można sprowadzić do tego starego ludowego porzekadła: Gdy jesteś w TakTak'u dłużej...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wschód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli. Jeden ze sprzedawców pikli "nazywał się Marian". Miał wielkie, wyłupiaste oczy i brodę, która pełniła rolę szalika... Jako narrator auktorialny muszę przyznać, że to zdecydowanie najmądrzejszy reprezentant sprzedawców pikli, jakiego w życiu spotkałem. Inni - Gienek XXX, Hieronim Bebok i Jean de la Fajka - to zwykli, pospolici obywatele o wyglądzie (kolejno): Andrzeja L., Renety B. i znanego w całym półświadku osobnika o pseudonimie Śniadanie (w tym momencie Wasz narrator auktorialny udaje się na śniadanie). Narrator na śniadaniu, a w tym czasie Marcin porzucił wszelką nadzieję na to, że Mietek będzie głównym operatorem łopaty. Wszak konsumpcja związków z afrykańskimi sprzedawcami pikli trwa nieraz bardzo długo. Chwycił więc szpadel leżący pod stołem (na którym odbywała się konsumpcja ) i ruszył w poszukiwaniu operatora... Nim zdążył dobiec do stołu... operator... (w tym momencie słychać płacz jego najbliższych i aniołków, które zebrały się wokół)... zjadł kanapkę, którą miał zostawić Marcinowi. Okup, który miał otrzymać jego wspaniały kolega, kandydat na operatora łopaty, w zamian za odstąpienie od tego pomysłu, przepadł w czeluściach kwasów żołądkowych, wywołując przy tym wzdęcia u operatora - dlatego słychać płacz Zyty nagrany przy pomocy magnetofonu i odtwarzany w lokalnej stacji radiowej.

- Mietku mam prośbę - zaczął Marcin trochę nieporadnie

- Ni! - odparł zdecydowanie Mietek, który z braku laku (a konkretnie kanapki, którą mógłby nakłonić Marcina do znalezienia sobie innego naiwniaka) poczuł się znacznie pewniejszy siebie.

- Ni? - zapytał zdumiony postawą Mietka Marcin

- Ni! - odpowiedział stanowczo Mietek

- A czamu ni? - po raz drugi spytał Marcin

- Bo ni! - odparł Mietek.

I w tym właśnie momencie nasz bohater poczuł swędzenie w dość mocno owłosionych okolicach pępka, co zmusiło go do nagłego odwrotu i poszukania pępka w celu podrapania się. No właśnie... - ale czym by się tu podrapać - pogrążył się w zadumie Marcin.Zaduma nie trwała zbyt długo, a - co ważniejsze - była niebywale owocna. "Gdy nie ma drapaczki pod ręką, wskocz do pokrzyw trzymając palec na piątej rzęsie od lewej" - efekt rozmyślań Marcina można sprowadzić do tego starego ludowego porzekadła: Gdy jesteś w TakTak'u dłużej... korzystasz z super upustów i możesz posłuchać bohatera reklamy, włączając AntyRadio - niegrzeczne dziecko eteru.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wschód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli. Jeden ze sprzedawców pikli "nazywał się Marian". Miał wielkie, wyłupiaste oczy i brodę, która pełniła rolę szalika... Jako narrator auktorialny muszę przyznać, że to zdecydowanie najmądrzejszy reprezentant sprzedawców pikli, jakiego w życiu spotkałem. Inni - Gienek XXX, Hieronim Bebok i Jean de la Fajka - to zwykli, pospolici obywatele o wyglądzie (kolejno): Andrzeja L., Renety B. i znanego w całym półświadku osobnika o pseudonimie Śniadanie (w tym momencie Wasz narrator auktorialny udaje się na śniadanie). Narrator na śniadaniu, a w tym czasie Marcin porzucił wszelką nadzieję na to, że Mietek będzie głównym operatorem łopaty. Wszak konsumpcja związków z afrykańskimi sprzedawcami pikli trwa nieraz bardzo długo. Chwycił więc szpadel leżący pod stołem (na którym odbywała się konsumpcja ) i ruszył w poszukiwaniu operatora... Nim zdążył dobiec do stołu... operator... (w tym momencie słychać płacz jego najbliższych i aniołków, które zebrały się wokół)... zjadł kanapkę, którą miał zostawić Marcinowi. Okup, który miał otrzymać jego wspaniały kolega, kandydat na operatora łopaty, w zamian za odstąpienie od tego pomysłu, przepadł w czeluściach kwasów żołądkowych, wywołując przy tym wzdęcia u operatora - dlatego słychać płacz Zyty nagrany przy pomocy magnetofonu i odtwarzany w lokalnej stacji radiowej.

- Mietku mam prośbę - zaczął Marcin trochę nieporadnie

- Ni! - odparł zdecydowanie Mietek, który z braku laku (a konkretnie kanapki, którą mógłby nakłonić Marcina do znalezienia sobie innego naiwniaka) poczuł się znacznie pewniejszy siebie.

- Ni? - zapytał zdumiony postawą Mietka Marcin

- Ni! - odpowiedział stanowczo Mietek

- A czamu ni? - po raz drugi spytał Marcin

- Bo ni! - odparł Mietek.

I w tym właśnie momencie nasz bohater poczuł swędzenie w dość mocno owłosionych okolicach pępka, co zmusiło go do nagłego odwrotu i poszukania pępka w celu podrapania się. No właśnie... - ale czym by się tu podrapać - pogrążył się w zadumie Marcin.Zaduma nie trwała zbyt długo, a - co ważniejsze - była niebywale owocna. "Gdy nie ma drapaczki pod ręką, wskocz do pokrzyw trzymając palec na piątej rzęsie od lewej" - efekt rozmyślań Marcina można sprowadzić do tego starego ludowego porzekadła: Gdy jesteś w TakTak'u dłużej... korzystasz z super upustów i możesz posłuchać bohatera reklamy, włączając AntyRadio - niegrzeczne dziecko eteru.

I kiedy Marcin miał już szukać piątej rzęsy od lewej... przypomniało mu się, że kiedy był w Wietnamie stracił wszystkie rzęsy w momencie kiedy dostał kulką w łopatki (czy łopatką w kulki... sam już dobrze nie pamiętał)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wschód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli. Jeden ze sprzedawców pikli "nazywał się Marian". Miał wielkie, wyłupiaste oczy i brodę, która pełniła rolę szalika... Jako narrator auktorialny muszę przyznać, że to zdecydowanie najmądrzejszy reprezentant sprzedawców pikli, jakiego w życiu spotkałem. Inni - Gienek XXX, Hieronim Bebok i Jean de la Fajka - to zwykli, pospolici obywatele o wyglądzie (kolejno): Andrzeja L., Renety B. i znanego w całym półświadku osobnika o pseudonimie Śniadanie (w tym momencie Wasz narrator auktorialny udaje się na śniadanie). Narrator na śniadaniu, a w tym czasie Marcin porzucił wszelką nadzieję na to, że Mietek będzie głównym operatorem łopaty. Wszak konsumpcja związków z afrykańskimi sprzedawcami pikli trwa nieraz bardzo długo. Chwycił więc szpadel leżący pod stołem (na którym odbywała się konsumpcja ) i ruszył w poszukiwaniu operatora... Nim zdążył dobiec do stołu... operator... (w tym momencie słychać płacz jego najbliższych i aniołków, które zebrały się wokół)... zjadł kanapkę, którą miał zostawić Marcinowi. Okup, który miał otrzymać jego wspaniały kolega, kandydat na operatora łopaty, w zamian za odstąpienie od tego pomysłu, przepadł w czeluściach kwasów żołądkowych, wywołując przy tym wzdęcia u operatora - dlatego słychać płacz Zyty nagrany przy pomocy magnetofonu i odtwarzany w lokalnej stacji radiowej.

- Mietku mam prośbę - zaczął Marcin trochę nieporadnie

- Ni! - odparł zdecydowanie Mietek, który z braku laku (a konkretnie kanapki, którą mógłby nakłonić Marcina do znalezienia sobie innego naiwniaka) poczuł się znacznie pewniejszy siebie.

- Ni? - zapytał zdumiony postawą Mietka Marcin

- Ni! - odpowiedział stanowczo Mietek

- A czamu ni? - po raz drugi spytał Marcin

- Bo ni! - odparł Mietek.

I w tym właśnie momencie nasz bohater poczuł swędzenie w dość mocno owłosionych okolicach pępka, co zmusiło go do nagłego odwrotu i poszukania pępka w celu podrapania się. No właśnie... - ale czym by się tu podrapać - pogrążył się w zadumie Marcin.Zaduma nie trwała zbyt długo, a - co ważniejsze - była niebywale owocna. "Gdy nie ma drapaczki pod ręką, wskocz do pokrzyw trzymając palec na piątej rzęsie od lewej" - efekt rozmyślań Marcina można sprowadzić do tego starego ludowego porzekadła: Gdy jesteś w TakTak'u dłużej... korzystasz z super upustów i możesz posłuchać bohatera reklamy, włączając AntyRadio - niegrzeczne dziecko eteru.

I kiedy Marcin miał już szukać piątej rzęsy od lewej... przypomniało mu się, że kiedy był w Wietnamie stracił wszystkie rzęsy w momencie kiedy dostał kulką w łopatki (czy łopatką w kulki... sam już dobrze nie pamiętał)

Rozważania na temat nieszczęść z przeszłości stały się pretekstem do zastanowienia się nad IV zasadą termodynamiki newtona. Zdaniem Marcina, jeśli ciało A połączy się z ciałem B, powstanie ciało C o masie nie A+B, jak twierdzi Newton, ale o masie X*y+x-Y*sinX+tgB-lim(B-A)... Pozostaje zgłosić się po Nagrodę Nobla :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Qniec Pierwszego Odcinka <napisy>

 

// ukrócenia historii niegodnym, acz zaprawdę taka jest potrzeba - co by jej kontynacyjo do łatwiejszych należała, a i Wam przeglądanie przyjemniejszym uczynić... Wy zaś - Brać moja miła - dopisywać się raczcie w niezmienionej formie, kopiując tekst poprzedników Waszych.

 

Odcinek Drugi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o...przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

 

// postanowiłem, że nie będę przerywał wątku kulturalnego, wszak widz (tu: czytelnik) do obcowania ze sztuką wysoką ma prawo!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

Marcin, chcąc przypodobać się Nagrodom i Siedzibie, wtrącił się, śpiewając piosenkę pod tytułem "Jedzie pociong s daleka", czym wywołał niemałą kosternację wśród pozostałych zebranych - Nagroda Jobla rozpłakała się, a Nagroda, Siedzibą zwany, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, tłumacząc się, że wychodzi na papierosa. Nasz bohater poczuł, że zrobił coś nie tak, jednak wciąż nie docierało...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

Marcin, chcąc przypodobać się Nagrodom i Siedzibie, wtrącił się, śpiewając piosenkę pod tytułem "Jedzie pociong s daleka", czym wywołał niemałą kosternację wśród pozostałych zebranych - Nagroda Jobla rozpłakała się, a Nagroda, Siedzibą zwany, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, tłumacząc się, że wychodzi na papierosa. Nasz bohater poczuł, że zrobił coś nie tak, jednak wciąż nie docierało do nich, że kształtki zgrzewane elektrooporowo są nagrzewane przez element grzejny umieszczony przy ich powierzchni łączenia, powodujący stopienie przylegającego materiału i zgrzanie powierzchni rury z kształtką. Jednak co się odwlecze...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

Marcin, chcąc przypodobać się Nagrodom i Siedzibie, wtrącił się, śpiewając piosenkę pod tytułem "Jedzie pociong s daleka", czym wywołał niemałą kosternację wśród pozostałych zebranych - Nagroda Jobla rozpłakała się, a Nagroda, Siedzibą zwany, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, tłumacząc się, że wychodzi na papierosa. Nasz bohater poczuł, że zrobił coś nie tak, jednak wciąż nie docierało do nich, że kształtki zgrzewane elektrooporowo są nagrzewane przez element grzejny umieszczony przy ich powierzchni łączenia, powodujący stopienie przylegającego materiału i zgrzanie powierzchni rury z kształtką. Jednak co się odwlecze, to wpadnie pod koła samochodu. Byleby ten był zaparkowany, bo inaczej może wydarzyć się coś złego. Bo jak mawiała babcia Siedziby, "raz nad wodą, raz pod wozem". Należy przytoczyć także inne starosłowiańskie przysłowie o wyraźnym nacechowaniu lingwistyczno-moralizatorskim: "Buu". Owo wyrażenie (przysłowie lingwistyczno-moralizatorskie) często dodawało Nagrodzie Jobla otuchy...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

Marcin, chcąc przypodobać się Nagrodom i Siedzibie, wtrącił się, śpiewając piosenkę pod tytułem "Jedzie pociong s daleka", czym wywołał niemałą kosternację wśród pozostałych zebranych - Nagroda Jobla rozpłakała się, a Nagroda, Siedzibą zwany, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, tłumacząc się, że wychodzi na papierosa. Nasz bohater poczuł, że zrobił coś nie tak, jednak wciąż nie docierało do nich, że kształtki zgrzewane elektrooporowo są nagrzewane przez element grzejny umieszczony przy ich powierzchni łączenia, powodujący stopienie przylegającego materiału i zgrzanie powierzchni rury z kształtką. Jednak co się odwlecze, to wpadnie pod koła samochodu. Byleby ten był zaparkowany, bo inaczej może wydarzyć się coś złego. Bo jak mawiała babcia Siedziby, "raz nad wodą, raz pod wozem". Należy przytoczyć także inne starosłowiańskie przysłowie o wyraźnym nacechowaniu lingwistyczno-moralizatorskim: "Buu". Owo wyrażenie (przysłowie lingwistyczno-moralizatorskie) często dodawało Nagrodzie Jobla otuchy. Wtem, jak z bicza strzelił nadszedł Wieczór. Wieczór był małym, karłowatym murzynkiem. Wpadł do chatki, rozejrzał się dokoła... rozwarł paszczę (wydając przy tym dziwne dźwięki w stylu: Chrhrhrhr) i obnażył przed zgromadzonymi zębiska... wszystkie trzy... po czym...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

Marcin, chcąc przypodobać się Nagrodom i Siedzibie, wtrącił się, śpiewając piosenkę pod tytułem "Jedzie pociong s daleka", czym wywołał niemałą kosternację wśród pozostałych zebranych - Nagroda Jobla rozpłakała się, a Nagroda, Siedzibą zwany, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, tłumacząc się, że wychodzi na papierosa. Nasz bohater poczuł, że zrobił coś nie tak, jednak wciąż nie docierało do nich, że kształtki zgrzewane elektrooporowo są nagrzewane przez element grzejny umieszczony przy ich powierzchni łączenia, powodujący stopienie przylegającego materiału i zgrzanie powierzchni rury z kształtką. Jednak co się odwlecze, to wpadnie pod koła samochodu. Byleby ten był zaparkowany, bo inaczej może wydarzyć się coś złego. Bo jak mawiała babcia Siedziby, "raz nad wodą, raz pod wozem". Należy przytoczyć także inne starosłowiańskie przysłowie o wyraźnym nacechowaniu lingwistyczno-moralizatorskim: "Buu". Owo wyrażenie (przysłowie lingwistyczno-moralizatorskie) często dodawało Nagrodzie Jobla otuchy. Wtem, jak z bicza strzelił nadszedł Wieczór. Wieczór był małym, karłowatym murzynkiem. Wpadł do chatki, rozejrzał się dokoła... rozwarł paszczę (wydając przy tym dziwne dźwięki w stylu: Chrhrhrhr) i obnażył przed zgromadzonymi zębiska... wszystkie trzy... po czym zaprotestował przeciwko temu, że narrator niniejszej opowieści nazwał go "murzynkiem", podczas gdy on jest stuprocentowym afroamerykaninem (amerykaninkiem?). Wytrącony z równowagi narrator wsparł się na silnym ramieniu Siedziby, który właśnie, kaszląc astmatycznie, wrócił z podwórza i oznajmił:

- Wczoraj wieczorem wypaliłem swojego ostatniego papierosa!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

Marcin, chcąc przypodobać się Nagrodom i Siedzibie, wtrącił się, śpiewając piosenkę pod tytułem "Jedzie pociong s daleka", czym wywołał niemałą kosternację wśród pozostałych zebranych - Nagroda Jobla rozpłakała się, a Nagroda, Siedzibą zwany, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, tłumacząc się, że wychodzi na papierosa. Nasz bohater poczuł, że zrobił coś nie tak, jednak wciąż nie docierało do nich, że kształtki zgrzewane elektrooporowo są nagrzewane przez element grzejny umieszczony przy ich powierzchni łączenia, powodujący stopienie przylegającego materiału i zgrzanie powierzchni rury z kształtką. Jednak co się odwlecze, to wpadnie pod koła samochodu. Byleby ten był zaparkowany, bo inaczej może wydarzyć się coś złego. Bo jak mawiała babcia Siedziby, "raz nad wodą, raz pod wozem". Należy przytoczyć także inne starosłowiańskie przysłowie o wyraźnym nacechowaniu lingwistyczno-moralizatorskim: "Buu". Owo wyrażenie (przysłowie lingwistyczno-moralizatorskie) często dodawało Nagrodzie Jobla otuchy. Wtem, jak z bicza strzelił nadszedł Wieczór. Wieczór był małym, karłowatym murzynkiem. Wpadł do chatki, rozejrzał się dokoła... rozwarł paszczę (wydając przy tym dziwne dźwięki w stylu: Chrhrhrhr) i obnażył przed zgromadzonymi zębiska... wszystkie trzy... po czym zaprotestował przeciwko temu, że narrator niniejszej opowieści nazwał go "murzynkiem", podczas gdy on jest stuprocentowym afroamerykaninem (amerykaninkiem?). Wytrącony z równowagi narrator wsparł się na silnym ramieniu Siedziby, który właśnie, kaszląc astmatycznie, wrócił z podwórza i oznajmił:

- Wczoraj wieczorem wypaliłem swojego ostatniego papierosa!

Zapomniał jednak dodać, że ów papieros wykonany był z gumy kałczukowej. Bo przeicież narrator nie jest człowiek na tyle nieświatłym, aby palić papierosy wykonane ze stopu platyny i tytanu.

Następnego dnia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

Marcin, chcąc przypodobać się Nagrodom i Siedzibie, wtrącił się, śpiewając piosenkę pod tytułem "Jedzie pociong s daleka", czym wywołał niemałą kosternację wśród pozostałych zebranych - Nagroda Jobla rozpłakała się, a Nagroda, Siedzibą zwany, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, tłumacząc się, że wychodzi na papierosa. Nasz bohater poczuł, że zrobił coś nie tak, jednak wciąż nie docierało do nich, że kształtki zgrzewane elektrooporowo są nagrzewane przez element grzejny umieszczony przy ich powierzchni łączenia, powodujący stopienie przylegającego materiału i zgrzanie powierzchni rury z kształtką. Jednak co się odwlecze, to wpadnie pod koła samochodu. Byleby ten był zaparkowany, bo inaczej może wydarzyć się coś złego. Bo jak mawiała babcia Siedziby, "raz nad wodą, raz pod wozem". Należy przytoczyć także inne starosłowiańskie przysłowie o wyraźnym nacechowaniu lingwistyczno-moralizatorskim: "Buu". Owo wyrażenie (przysłowie lingwistyczno-moralizatorskie) często dodawało Nagrodzie Jobla otuchy. Wtem, jak z bicza strzelił nadszedł Wieczór. Wieczór był małym, karłowatym murzynkiem. Wpadł do chatki, rozejrzał się dokoła... rozwarł paszczę (wydając przy tym dziwne dźwięki w stylu: Chrhrhrhr) i obnażył przed zgromadzonymi zębiska... wszystkie trzy... po czym zaprotestował przeciwko temu, że narrator niniejszej opowieści nazwał go "murzynkiem", podczas gdy on jest stuprocentowym afroamerykaninem (amerykaninkiem?). Wytrącony z równowagi narrator wsparł się na silnym ramieniu Siedziby, który właśnie, kaszląc astmatycznie, wrócił z podwórza i oznajmił:

- Wczoraj wieczorem wypaliłem swojego ostatniego papierosa!

Zapomniał jednak dodać, że ów papieros wykonany był z gumy kałczukowej. Bo przeicież narrator nie jest człowiek na tyle nieświatłym, aby palić papierosy wykonane ze stopu platyny i tytanu.

Następnego dnia , jak zawsze 15 każdego miesiąca Czerwony Kapturek poszedł zanieść zakupy babci. I tu narrator odstawił kieliszek... pogrążył się w zadumie

- Jaki Czerwony Kapturek do cholery?

Powszechnie jednak wiadomo, że pod tym kryptonimem Marcin prowadził akcję uwolnienia Zyty z rąk szyickich rebeliantów. I faktycznie... Marcin z siatką pełną przeróżnych przydasioof takich jak...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

Marcin, chcąc przypodobać się Nagrodom i Siedzibie, wtrącił się, śpiewając piosenkę pod tytułem "Jedzie pociong s daleka", czym wywołał niemałą kosternację wśród pozostałych zebranych - Nagroda Jobla rozpłakała się, a Nagroda, Siedzibą zwany, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, tłumacząc się, że wychodzi na papierosa. Nasz bohater poczuł, że zrobił coś nie tak, jednak wciąż nie docierało do nich, że kształtki zgrzewane elektrooporowo są nagrzewane przez element grzejny umieszczony przy ich powierzchni łączenia, powodujący stopienie przylegającego materiału i zgrzanie powierzchni rury z kształtką. Jednak co się odwlecze, to wpadnie pod koła samochodu. Byleby ten był zaparkowany, bo inaczej może wydarzyć się coś złego. Bo jak mawiała babcia Siedziby, "raz nad wodą, raz pod wozem". Należy przytoczyć także inne starosłowiańskie przysłowie o wyraźnym nacechowaniu lingwistyczno-moralizatorskim: "Buu". Owo wyrażenie (przysłowie lingwistyczno-moralizatorskie) często dodawało Nagrodzie Jobla otuchy. Wtem, jak z bicza strzelił nadszedł Wieczór. Wieczór był małym, karłowatym murzynkiem. Wpadł do chatki, rozejrzał się dokoła... rozwarł paszczę (wydając przy tym dziwne dźwięki w stylu: Chrhrhrhr) i obnażył przed zgromadzonymi zębiska... wszystkie trzy... po czym zaprotestował przeciwko temu, że narrator niniejszej opowieści nazwał go "murzynkiem", podczas gdy on jest stuprocentowym afroamerykaninem (amerykaninkiem?). Wytrącony z równowagi narrator wsparł się na silnym ramieniu Siedziby, który właśnie, kaszląc astmatycznie, wrócił z podwórza i oznajmił:

- Wczoraj wieczorem wypaliłem swojego ostatniego papierosa!

Zapomniał jednak dodać, że ów papieros wykonany był z gumy kałczukowej. Bo przeicież narrator nie jest człowiek na tyle nieświatłym, aby palić papierosy wykonane ze stopu platyny i tytanu.

Następnego dnia , jak zawsze 15 każdego miesiąca Czerwony Kapturek poszedł zanieść zakupy babci. I tu narrator odstawił kieliszek... pogrążył się w zadumie

- Jaki Czerwony Kapturek do cholery?

Powszechnie jednak wiadomo, że pod tym kryptonimem Marcin prowadził akcję uwolnienia Zyty z rąk szyickich rebeliantów. I faktycznie... Marcin z siatką pełną przeróżnych przydasioof takich jak guma HubaBuba, pasta BlendaMend-a i jajko UberaszungAj. Były to gadżety niezwykle przydatke, przy pomocy których można była uwolnić Zytę - i to w jakim stylu: tysiąckroć lepszym niż ten, w jakim zrobiłby to Jan RamBo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

Marcin, chcąc przypodobać się Nagrodom i Siedzibie, wtrącił się, śpiewając piosenkę pod tytułem "Jedzie pociong s daleka", czym wywołał niemałą kosternację wśród pozostałych zebranych - Nagroda Jobla rozpłakała się, a Nagroda, Siedzibą zwany, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, tłumacząc się, że wychodzi na papierosa. Nasz bohater poczuł, że zrobił coś nie tak, jednak wciąż nie docierało do nich, że kształtki zgrzewane elektrooporowo są nagrzewane przez element grzejny umieszczony przy ich powierzchni łączenia, powodujący stopienie przylegającego materiału i zgrzanie powierzchni rury z kształtką. Jednak co się odwlecze, to wpadnie pod koła samochodu. Byleby ten był zaparkowany, bo inaczej może wydarzyć się coś złego. Bo jak mawiała babcia Siedziby, "raz nad wodą, raz pod wozem". Należy przytoczyć także inne starosłowiańskie przysłowie o wyraźnym nacechowaniu lingwistyczno-moralizatorskim: "Buu". Owo wyrażenie (przysłowie lingwistyczno-moralizatorskie) często dodawało Nagrodzie Jobla otuchy. Wtem, jak z bicza strzelił nadszedł Wieczór. Wieczór był małym, karłowatym murzynkiem. Wpadł do chatki, rozejrzał się dokoła... rozwarł paszczę (wydając przy tym dziwne dźwięki w stylu: Chrhrhrhr) i obnażył przed zgromadzonymi zębiska... wszystkie trzy... po czym zaprotestował przeciwko temu, że narrator niniejszej opowieści nazwał go "murzynkiem", podczas gdy on jest stuprocentowym afroamerykaninem (amerykaninkiem?). Wytrącony z równowagi narrator wsparł się na silnym ramieniu Siedziby, który właśnie, kaszląc astmatycznie, wrócił z podwórza i oznajmił:

- Wczoraj wieczorem wypaliłem swojego ostatniego papierosa!

Zapomniał jednak dodać, że ów papieros wykonany był z gumy kałczukowej. Bo przeicież narrator nie jest człowiek na tyle nieświatłym, aby palić papierosy wykonane ze stopu platyny i tytanu.

Następnego dnia , jak zawsze 15 każdego miesiąca Czerwony Kapturek poszedł zanieść zakupy babci. I tu narrator odstawił kieliszek... pogrążył się w zadumie

- Jaki Czerwony Kapturek do cholery?

Powszechnie jednak wiadomo, że pod tym kryptonimem Marcin prowadził akcję uwolnienia Zyty z rąk szyickich rebeliantów. I faktycznie... Marcin z siatką pełną przeróżnych przydasioof takich jak guma HubaBuba, pasta BlendaMend-a i jajko UberaszungAj. Były to gadżety niezwykle przydatke, przy pomocy których można była uwolnić Zytę - i to w jakim stylu: tysiąckroć lepszym niż ten, w jakim zrobiłby to Jan RamBo. [Narrator, któremu właśnie wyszły (nie pytajcie skąd) bardzo nieskładne zdania bardzo przeprasza - chodziło mu o to, że Marcin udał się wkierunku południowo-zachodnim, aby uwolnić Zytę przy pomocy tubki pasty BlendaMend-a połączonej z UberaszungAjem przy pomocy gumy HubaBuba - przyp. Korekta]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

Marcin, chcąc przypodobać się Nagrodom i Siedzibie, wtrącił się, śpiewając piosenkę pod tytułem "Jedzie pociong s daleka", czym wywołał niemałą kosternację wśród pozostałych zebranych - Nagroda Jobla rozpłakała się, a Nagroda, Siedzibą zwany, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, tłumacząc się, że wychodzi na papierosa. Nasz bohater poczuł, że zrobił coś nie tak, jednak wciąż nie docierało do nich, że kształtki zgrzewane elektrooporowo są nagrzewane przez element grzejny umieszczony przy ich powierzchni łączenia, powodujący stopienie przylegającego materiału i zgrzanie powierzchni rury z kształtką. Jednak co się odwlecze, to wpadnie pod koła samochodu. Byleby ten był zaparkowany, bo inaczej może wydarzyć się coś złego. Bo jak mawiała babcia Siedziby, "raz nad wodą, raz pod wozem". Należy przytoczyć także inne starosłowiańskie przysłowie o wyraźnym nacechowaniu lingwistyczno-moralizatorskim: "Buu". Owo wyrażenie (przysłowie lingwistyczno-moralizatorskie) często dodawało Nagrodzie Jobla otuchy. Wtem, jak z bicza strzelił nadszedł Wieczór. Wieczór był małym, karłowatym murzynkiem. Wpadł do chatki, rozejrzał się dokoła... rozwarł paszczę (wydając przy tym dziwne dźwięki w stylu: Chrhrhrhr) i obnażył przed zgromadzonymi zębiska... wszystkie trzy... po czym zaprotestował przeciwko temu, że narrator niniejszej opowieści nazwał go "murzynkiem", podczas gdy on jest stuprocentowym afroamerykaninem (amerykaninkiem?). Wytrącony z równowagi narrator wsparł się na silnym ramieniu Siedziby, który właśnie, kaszląc astmatycznie, wrócił z podwórza i oznajmił:

- Wczoraj wieczorem wypaliłem swojego ostatniego papierosa!

Zapomniał jednak dodać, że ów papieros wykonany był z gumy kałczukowej. Bo przeicież narrator nie jest człowiek na tyle nieświatłym, aby palić papierosy wykonane ze stopu platyny i tytanu.

Następnego dnia , jak zawsze 15 każdego miesiąca Czerwony Kapturek poszedł zanieść zakupy babci. I tu narrator odstawił kieliszek... pogrążył się w zadumie

- Jaki Czerwony Kapturek do cholery?

Powszechnie jednak wiadomo, że pod tym kryptonimem Marcin prowadził akcję uwolnienia Zyty z rąk szyickich rebeliantów. I faktycznie... Marcin z siatką pełną przeróżnych przydasioof takich jak guma HubaBuba, pasta BlendaMend-a i jajko UberaszungAj. Były to gadżety niezwykle przydatke, przy pomocy których można była uwolnić Zytę - i to w jakim stylu: tysiąckroć lepszym niż ten, w jakim zrobiłby to Jan RamBo. [Narrator, któremu właśnie wyszły (nie pytajcie skąd) bardzo nieskładne zdania bardzo przeprasza - chodziło mu o to, że Marcin udał się wkierunku południowo-zachodnim, aby uwolnić Zytę przy pomocy tubki pasty BlendaMend-a połączonej z UberaszungAjem przy pomocy gumy HubaBuba - przyp. Korekta] W każdym razie to było dawno. Marcin akcję prowadził jeszcze za Gierka zatem akcesoria jakimi dosponował były na ówczesne czasy technologicznymi nowinkami. Skupmy się jednak na teraźniejszości. A teraźniejszość..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

Marcin, chcąc przypodobać się Nagrodom i Siedzibie, wtrącił się, śpiewając piosenkę pod tytułem "Jedzie pociong s daleka", czym wywołał niemałą kosternację wśród pozostałych zebranych - Nagroda Jobla rozpłakała się, a Nagroda, Siedzibą zwany, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, tłumacząc się, że wychodzi na papierosa. Nasz bohater poczuł, że zrobił coś nie tak, jednak wciąż nie docierało do nich, że kształtki zgrzewane elektrooporowo są nagrzewane przez element grzejny umieszczony przy ich powierzchni łączenia, powodujący stopienie przylegającego materiału i zgrzanie powierzchni rury z kształtką. Jednak co się odwlecze, to wpadnie pod koła samochodu. Byleby ten był zaparkowany, bo inaczej może wydarzyć się coś złego. Bo jak mawiała babcia Siedziby, "raz nad wodą, raz pod wozem". Należy przytoczyć także inne starosłowiańskie przysłowie o wyraźnym nacechowaniu lingwistyczno-moralizatorskim: "Buu". Owo wyrażenie (przysłowie lingwistyczno-moralizatorskie) często dodawało Nagrodzie Jobla otuchy. Wtem, jak z bicza strzelił nadszedł Wieczór. Wieczór był małym, karłowatym murzynkiem. Wpadł do chatki, rozejrzał się dokoła... rozwarł paszczę (wydając przy tym dziwne dźwięki w stylu: Chrhrhrhr) i obnażył przed zgromadzonymi zębiska... wszystkie trzy... po czym zaprotestował przeciwko temu, że narrator niniejszej opowieści nazwał go "murzynkiem", podczas gdy on jest stuprocentowym afroamerykaninem (amerykaninkiem?). Wytrącony z równowagi narrator wsparł się na silnym ramieniu Siedziby, który właśnie, kaszląc astmatycznie, wrócił z podwórza i oznajmił:

- Wczoraj wieczorem wypaliłem swojego ostatniego papierosa!

Zapomniał jednak dodać, że ów papieros wykonany był z gumy kałczukowej. Bo przeicież narrator nie jest człowiek na tyle nieświatłym, aby palić papierosy wykonane ze stopu platyny i tytanu.

Następnego dnia , jak zawsze 15 każdego miesiąca Czerwony Kapturek poszedł zanieść zakupy babci. I tu narrator odstawił kieliszek... pogrążył się w zadumie

- Jaki Czerwony Kapturek do cholery?

Powszechnie jednak wiadomo, że pod tym kryptonimem Marcin prowadził akcję uwolnienia Zyty z rąk szyickich rebeliantów. I faktycznie... Marcin z siatką pełną przeróżnych przydasioof takich jak guma HubaBuba, pasta BlendaMend-a i jajko UberaszungAj. Były to gadżety niezwykle przydatke, przy pomocy których można była uwolnić Zytę - i to w jakim stylu: tysiąckroć lepszym niż ten, w jakim zrobiłby to Jan RamBo. [Narrator, któremu właśnie wyszły (nie pytajcie skąd) bardzo nieskładne zdania bardzo przeprasza - chodziło mu o to, że Marcin udał się wkierunku południowo-zachodnim, aby uwolnić Zytę przy pomocy tubki pasty BlendaMend-a połączonej z UberaszungAjem przy pomocy gumy HubaBuba - przyp. Korekta] W każdym razie to było dawno. Marcin akcję prowadził jeszcze za Gierka zatem akcesoria jakimi dosponował były na ówczesne czasy technologicznymi nowinkami. Skupmy się jednak na teraźniejszości. A teraźniejszość wiązała się ze zbliżającymi się milowymi krokami wyborami prezydenckimi. Ponieważ Zyta nie chciała być członkinią Porozumienia Olbrzymów, postanowiła wziąć udział jako kandydatka niezrzeszona. Marcin - jako człowiek prawy i czystego serca - zakomunikował Zycie, że z całą miłością jaką ją darzy, odda na nią głos prawą nogą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Udał się więc ku Nagrodzie. Droga, choć kręta i wyboista nie sprawiła żadnej trudności Marcinowi. Po przebyciu długości półtora kilometra (no może całego tora) dotarł do domu Nagrody zwanego (nie wiedzieć czemu) Siedzibą. Nagroda Nobla okazała się niezwykle urodziwą niewiastą o przepięknych, anielskich wprost zwieraczach. Widać Nagroda Nobla należała to Towarzystwa Ffilomatów i Filaretów Zwieraczy Pospolitych, Publicznych i Prywatnych (w skrócie TFiFZPPiP).

Zgodnie ze zwyczajem przywitał się najpierw z panem domu. Siedziba okazał się być wysokim i potężnie zbudowanym mężczyzną o nieproporcjonalnie dużej górnej szczęce, która ułatwiała mu... W głębi stała pewna dama, zapewne siostra Nagrody Nobla - Nagroda Jobla. Śpiewała tę oto piosnkę ludową:

Kiedy ranne wstają zorze,

Tobie jabłko, Tobie zboże.

A gdy będziem doić krowy

Niech Cię nawet prosię pozdrowii.

Kiedy jednak zauważyła Marcina przerwała spiewanie. Siedziba chcąc uniknąć niezwykle niezręcznej sytuacji, jaką jest jeszcze bardziej niezręczna cisza zastąpił Nagrodę w roli wokalisy... jednak jedyną piosenką jaka przyszła mu do głowy był nowy utwór IchCzech pt. "Lewatywa nie jest zła" o następującym tekście:

Gąski, gąski do domu!

Boimy siebie.

Czego?

Wilka złego!

A gdzie on jest?

Za lasem!

Co robi?

Ostrzy zęby!!

Marcin, chcąc przypodobać się Nagrodom i Siedzibie, wtrącił się, śpiewając piosenkę pod tytułem "Jedzie pociong s daleka", czym wywołał niemałą kosternację wśród pozostałych zebranych - Nagroda Jobla rozpłakała się, a Nagroda, Siedzibą zwany, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza, tłumacząc się, że wychodzi na papierosa. Nasz bohater poczuł, że zrobił coś nie tak, jednak wciąż nie docierało do nich, że kształtki zgrzewane elektrooporowo są nagrzewane przez element grzejny umieszczony przy ich powierzchni łączenia, powodujący stopienie przylegającego materiału i zgrzanie powierzchni rury z kształtką. Jednak co się odwlecze, to wpadnie pod koła samochodu. Byleby ten był zaparkowany, bo inaczej może wydarzyć się coś złego. Bo jak mawiała babcia Siedziby, "raz nad wodą, raz pod wozem". Należy przytoczyć także inne starosłowiańskie przysłowie o wyraźnym nacechowaniu lingwistyczno-moralizatorskim: "Buu". Owo wyrażenie (przysłowie lingwistyczno-moralizatorskie) często dodawało Nagrodzie Jobla otuchy. Wtem, jak z bicza strzelił nadszedł Wieczór. Wieczór był małym, karłowatym murzynkiem. Wpadł do chatki, rozejrzał się dokoła... rozwarł paszczę (wydając przy tym dziwne dźwięki w stylu: Chrhrhrhr) i obnażył przed zgromadzonymi zębiska... wszystkie trzy... po czym zaprotestował przeciwko temu, że narrator niniejszej opowieści nazwał go "murzynkiem", podczas gdy on jest stuprocentowym afroamerykaninem (amerykaninkiem?). Wytrącony z równowagi narrator wsparł się na silnym ramieniu Siedziby, który właśnie, kaszląc astmatycznie, wrócił z podwórza i oznajmił:

- Wczoraj wieczorem wypaliłem swojego ostatniego papierosa!

Zapomniał jednak dodać, że ów papieros wykonany był z gumy kałczukowej. Bo przeicież narrator nie jest człowiek na tyle nieświatłym, aby palić papierosy wykonane ze stopu platyny i tytanu.

Następnego dnia , jak zawsze 15 każdego miesiąca Czerwony Kapturek poszedł zanieść zakupy babci. I tu narrator odstawił kieliszek... pogrążył się w zadumie

- Jaki Czerwony Kapturek do cholery?

Powszechnie jednak wiadomo, że pod tym kryptonimem Marcin prowadził akcję uwolnienia Zyty z rąk szyickich rebeliantów. I faktycznie... Marcin z siatką pełną przeróżnych przydasioof takich jak guma HubaBuba, pasta BlendaMend-a i jajko UberaszungAj. Były to gadżety niezwykle przydatke, przy pomocy których można była uwolnić Zytę - i to w jakim stylu: tysiąckroć lepszym niż ten, w jakim zrobiłby to Jan RamBo. [Narrator, któremu właśnie wyszły (nie pytajcie skąd) bardzo nieskładne zdania bardzo przeprasza - chodziło mu o to, że Marcin udał się wkierunku południowo-zachodnim, aby uwolnić Zytę przy pomocy tubki pasty BlendaMend-a połączonej z UberaszungAjem przy pomocy gumy HubaBuba - przyp. Korekta] W każdym razie to było dawno. Marcin akcję prowadził jeszcze za Gierka zatem akcesoria jakimi dosponował były na ówczesne czasy technologicznymi nowinkami. Skupmy się jednak na teraźniejszości. A teraźniejszość wiązała się ze zbliżającymi się milowymi krokami wyborami prezydenckimi. Ponieważ Zyta nie chciała być członkinią Porozumienia Olbrzymów, postanowiła wziąć udział jako kandydatka niezrzeszona. Marcin - jako człowiek prawy i czystego serca - zakomunikował Zycie, że z całą miłością jaką ją darzy, odda na nią głos prawą nogą. Marcin słynął z tego, że jest człowiekiem słownym. Głosy, które oddawał prawą nogą zawsze przynosiły kandydatom zwycięstwo, głosować lewą nogą bał się sam jak ognia! Wszak zawodnik z niego jest lewonożny! Zyta mogła spać spokojnie, jednak wolała ślęczeć nad programem, a także kampanią wyborczą. Plan był prosty...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
×
×
  • Dodaj nową pozycję...