Skocz do zawartości
Forum komputerowe PC Centre
Dacik

Chalieru... co sie to dzioło pewnego razu...

Rekomendowane odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonui, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonui, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonui, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonui, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przedewszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonui, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Tutaj proszę czytać i zamieszczać komentarze!

 

 

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonui, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

- ...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuje Cie na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wsód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wschód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli. Jeden ze sprzedawców pikli "nazywał się Marian". Miał wielkie, wyłupiaste oczy i brodę, która pełniła rolę szalika... Jako narrator auktorialny muszę przyznać, że to zdecydowanie najmądrzejszy reprezentant sprzedawców pikli, jakiego w życiu spotkałem. Inni - Gienek XXX, Hieronim Bebok i Jean de la Fajka - to zwykli, pospolici obywatele o wyglądzie (kolejno): Andrzeja L., Renety B. i znanego w całym półświadku osobnika o pseudonimie Śniadanie (w tym momencie Wasz narrator auktorialny udaje się na śniadanie).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wschód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli. Jeden ze sprzedawców pikli "nazywał się Marian". Miał wielkie, wyłupiaste oczy i brodę, która pełniła rolę szalika... Jako narrator auktorialny muszę przyznać, że to zdecydowanie najmądrzejszy reprezentant sprzedawców pikli, jakiego w życiu spotkałem. Inni - Gienek XXX, Hieronim Bebok i Jean de la Fajka - to zwykli, pospolici obywatele o wyglądzie (kolejno): Andrzeja L., Renety B. i znanego w całym półświadku osobnika o pseudonimie Śniadanie (w tym momencie Wasz narrator auktorialny udaje się na śniadanie). Narrator na śniadaniu, a w tym czasie Marcin porzucił wszelką nadzieję na to, że Mietek będzie głównym operatorem łopaty. Wszak konsumpcja związków z afrykańskimi sprzedawcami pikli trwa nieraz bardzo długo. Chwycił więc szpadel leżący pod stołem (na którym odbywała się konsumpcja :P) i ruszył w poszukiwaniu operatora...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wschód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli. Jeden ze sprzedawców pikli "nazywał się Marian". Miał wielkie, wyłupiaste oczy i brodę, która pełniła rolę szalika... Jako narrator auktorialny muszę przyznać, że to zdecydowanie najmądrzejszy reprezentant sprzedawców pikli, jakiego w życiu spotkałem. Inni - Gienek XXX, Hieronim Bebok i Jean de la Fajka - to zwykli, pospolici obywatele o wyglądzie (kolejno): Andrzeja L., Renety B. i znanego w całym półświadku osobnika o pseudonimie Śniadanie (w tym momencie Wasz narrator auktorialny udaje się na śniadanie). Narrator na śniadaniu, a w tym czasie Marcin porzucił wszelką nadzieję na to, że Mietek będzie głównym operatorem łopaty. Wszak konsumpcja związków z afrykańskimi sprzedawcami pikli trwa nieraz bardzo długo. Chwycił więc szpadel leżący pod stołem (na którym odbywała się konsumpcja :-P) i ruszył w poszukiwaniu operatora... Nim zdąrzył dobiec do stołu... operator... (w tym momencie słychać płacz jego najbliższych i aniołków, które zebrały się wokół)... zjadł kanapkę, którą miał zostawić Marcinowi. Okup, który miał otrzymać jego wspaniały kolega, kandydat na operatora łopaty, w zamian za odstepnie od tego pomysłu, przepradł w czeluściach kwasów żołądkowych, wywołując przy tym wzdęcia u operatora - dlatego słychać płacz...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi

Kiedy dziś rano słońce budziło naszego bohatera łypiąc swym perfidnym okiem na jego twarz nie wiedział jeszcze, jak dramatycznych wydarzeń będzie świadkiem oraz uczestnikiem...

Jak codzień przed śniadaniem szybkim kopnięciem uruchomił komputer i zapodał się na Gadu-Gadu. A tam - tłum nieznajomych lgnie do niego poprzez konferencję, którą założył jakis wariat...

- Chalieru... co to sie bydzie dzioło - pogrążył się w zadumie...

Po powrocie z leśniczówki, do której zwykł uczęszczać zaraz po spożyciu należnego mu porannego posiłku zwanego w narodzie śniadaniem, wyszedł jak zwykle na dwór. Pod topolą, na wschód od brzozy i 10 metrów od klonu, spotkał strażaka z pobliskiej remizy. Pot na jego czole i niedbale założony kask wskazywał na to, że niezwykle się spieszył.

- Chalieru... - pomyślał i zapytał - dokąd to tak spieszno Mietku? - zwrócił się po imieniu, gdyż strażak Mietek miał wypisane swoje imie na zakrwawionej naszyfce znajdującej sie na jego piersi.

Mietek odpowiedział:

- eee... no bo.. to ten... i zakrztusil się nagle kawalkiem kory zerwanej porannym wiatrem z młodego dębu. A dąb, choć młody, potrafił dać się we znaki niejednemu konsumentowi jego kory.

Marcin wykazał się bystrością i postanowił pomóc krztuszącemu się koledze. Zgrabnie podskoczył i uderzył go mocno wielką, typową dla drwala dłonią w plecy...

Jako, że tym samym złamał strażakowi kark, uznał za stosowne oddalić się i poszedł do chatki, zajmowanej przez jego rówieśniczkę Zytę, która w tym czasie zajmowała się drapaniem. Sytuacja, w jakiej ją zastał w żaden sposób go nie zaskoczyła. Zyta bowiem bardzo lubiła naleśniki i właśnie zeskrobywała z patelni przypalony tłuszcz, bo nie miała kostek do zmywarki Calgon Power Perls ze skrzydełkami. Połamany strażak z mniejszym już zapałem wskoczył do chatki aby w końcu poinformować, że Słowacki wielkim poetą był. Informacja ta kompletnie nie zaskoczyła Zyty, podobnie jak to, że strażak Mietek nosił damską bieliznę zawieszoną na kiju, którym się podpierał. Podpierał się oczywiście dlatego, że dzień wcześniej, gdy przechodzil przez tory, pociąg uwalił mu jedną nogę. Nic sobie z tego nie robiąc poszedl dalej, raz to posuwając reką do przodu, raz nogą. Tym oto sposobem stał się pierwszym we wszechświecie trójzębem (trójodnóżem? hmm). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności złamany kręgosłup i brak jednej nogi nie przeszkodziły mu w snuciu

jakże spokojnego i szczęśliwego życia. A wszystko to za sprawą pewnej kobiety. Stefka Pietropawlowna (bo o niej mowa) - sąsiadka dzielnego strażaka imieniem Mietek - jest imigrantką z południowo-wschodniej części Syberii. Jako wielokrotna reprezentantka Związku Radzieckiego w Ciężkiejatletyce, w dyscyplinie zwanej powszechnie Curlingiem - spisywala sie świetnie. Dziwiło to wszystkich przede wszystkim dlatego, że ona również nie miała nogi i miała złamany kręgosłup.

Zyta, spojrzawszy na Mietka, doszła do wniosku, że dobrze by było go ze Stefką zeswatać. Zyta, pamiętając bardzo dobrze swoje wcześniejsze próby zabawy w SWAT'a (nie mylić z pewnym specjalnym oddziałem), kiedy to doprowadziła na ślubny kobierzec siostrę Mietka Kunegundę i swojego brata Umcykcyka (dziwne imie miał, nikt nie wie dlaczego rodzice nazwali go Umcykcyk), wiedziała bardzo dobrze, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Mietek, jako typowy strażak, nie ukrywał bowiem swojej orientacji, a ta była, hmm, niestandardowa - potrafił zgubić się nawet w hipermarkiecie.

- Czy ty kiedyś myślałeś drogi Mieciu - zaczęła - o założeniu strażackiego kasku odwrotnie?

Zamotany Mietek nie wiedząc co odpowiedzieć wymamrotał: - taaa

Onieśmielona tą niespodziewaną reakcją Zyta zarumieniła się, ale szybko postanowiła, że walnąć trzeba prosto z mostu.

- Mietku mój drogi czy ty lubisz Stefkę?

- Jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego - stwierdził kiwając głową z aprobatą

- Mieciu, ale to lubisz, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona Zyta

Mietek przemyślał swoją ostatnią wypowiedź, zakaszlał i rzekł:

- Partycypując dyfrakcyjnie w konglomeracie insynuacji subdialektycznej doszedłem do wniosku, że Stefania wykazuje cechy charakterystyczne dla typowej niewiasty, aczkolwiek mój światły umysł dostrzegł w niej także elementy dysharmonii.

- Że niby co? - umysł Zyty, mimo że pracował z szybkością przekraczającą kilkanaście razy swoje możliwości, analizował dopiero słowo "dyfrakcyjnie".

- Mówiłem, że nie podoba mi się jej fizjonomia, a konkretnie pewne uszkodzenia, występujące w okolicach kręgosłupa.

Po kilku minutach, kiedy Zyta porzuciła próby dogłębnej analizy tego co powiedział strażak Mieciu rzuciła:

- Ale przecież, nie wygląd jest najważniejszy. Liczy się też...

- Osobowość! - wtrącił się Mietek - Też o tym słyszałem, tylko że... - pogrążył się w zadumie, a Zyta w obawie przed kolejną dawką światłych myśli obawiała się mu przerwać - jako ni, jako ta, ino że ten... no... bo ten tego... - po raz kolejny zająknął się Mieciu. Zyta w szale uniesienia, jakiego doznała wysłuchując już po raz wtóry ulubionego zwrotu strażaka wrzasnęła:

- Mietek! Ty mi się nie wymiguj! Pasujecie do siebie! Ty i Stefka. Będzie ślub.

I kiedy Mietek miał powiedzieć swoje zdanie na ten temat niczym Filip z konopii (Indyjskiej rzecz jasna) wyskoczył mały, goły chłopczyk z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą i powiedział:

-Mietku, oto skazuję cię na dośmiertną miłość w kobiecie, która pierwszą ujrzysz!

Powszechnie wiadomo, że małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią się poprawnie wyrażać w swoim języku i nie zwracają uwagi na szczegóły. Nie inaczej było tym razem. Chłopczyk nie wziął pod uwagę tego, że Mietek cały czas gapił się na Zytę. Wiadomo również, że ów małe gołe chłopczyki z łukiem, kołczanem, skrzydełkami i aureolą nie potrafią poprawnie wypełniać swoich zadań, zatem Mietek w Zycie się niezakochał... Jednak, jak się okazało w chatce Zyty po chłopczyku została pamiątka, a mianowicie strzała, którą szkrab upuścił podczas wykonywania zadania...

A wszystkiemu przyglądał się nasz bohater - Marcin. Nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu jak zakończy się wątek miłosny strażaka, udał się więc w dalszą wędrówkę. W miarę upływu czasu zaczął zastanawiać się nad celem swojego wojażu. I nagle znalazł. Znalazł cel wyprawy! Sytuacja była mocno skoplikowana, gdyż cel został bardzo głęboko zakopany w ziemi. Po chwili wewnętrznych rozważań Marcin doszedł do wniosku, że przydałaby mu się łopata. I to nie taka zwykła łopata. Najlepiej gdyby wraz z nią pojawił się operator - w jego naturze nie leżało przecież kopanie w ziemi. Mimochodem myśli naszego bohatera powróciły do Mietka...

Wrócił zatem do chatki Zyty, gdzie Mietek konsumował właśnie swój związek z afrykańskimi sprzedawcami pikli. Jeden ze sprzedawców pikli "nazywał się Marian". Miał wielkie, wyłupiaste oczy i brodę, która pełniła rolę szalika... Jako narrator auktorialny muszę przyznać, że to zdecydowanie najmądrzejszy reprezentant sprzedawców pikli, jakiego w życiu spotkałem. Inni - Gienek XXX, Hieronim Bebok i Jean de la Fajka - to zwykli, pospolici obywatele o wyglądzie (kolejno): Andrzeja L., Renety B. i znanego w całym półświadku osobnika o pseudonimie Śniadanie (w tym momencie Wasz narrator auktorialny udaje się na śniadanie). Narrator na śniadaniu, a w tym czasie Marcin porzucił wszelką nadzieję na to, że Mietek będzie głównym operatorem łopaty. Wszak konsumpcja związków z afrykańskimi sprzedawcami pikli trwa nieraz bardzo długo. Chwycił więc szpadel leżący pod stołem (na którym odbywała się konsumpcja ) i ruszył w poszukiwaniu operatora... Nim zdążył dobiec do stołu... operator... (w tym momencie słychać płacz jego najbliższych i aniołków, które zebrały się wokół)... zjadł kanapkę, którą miał zostawić Marcinowi. Okup, który miał otrzymać jego wspaniały kolega, kandydat na operatora łopaty, w zamian za odstąpienie od tego pomysłu, przepadł w czeluściach kwasów żołądkowych, wywołując przy tym wzdęcia u operatora - dlatego słychać płacz Zyty nagrany przy pomocy magnetofonu i odtwarzany w lokalnej stacji radiowej.

- Mietku mam prośbę - zaczął Marcin trochę nieporadnie

- Ni! - odparł zdecydowanie Mietek, który z braku laku (a konkretnie kanapki, którą mógłby nakłonić Marcina do znalezienia sobie innego naiwniaka) poczuł się znacznie pewniejszy siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
×
×
  • Dodaj nową pozycję...